OSTATNIA AKTUALIZACJA: piątek 6 kwiecień, 2007, GODZ. 20:27


Wyprawa na Korsykę

Francuska wyspa na Morzu Śródziemnym, w większości górzysta. Zamieszkana przez blisko 300 tys. Korsykanów. Była niegdyś kolonią grecką, potem rzymską. Zdobywali ja Wandalowie, Bizantyjczycy, Frankowie, Arabowie, Pizeńczycy i Genueńczycy. Od 1768 roku, z krótkimi przerwami, w których próbowała wybić się na niepodległość, pozostaje w granicach Francji.


Pomysł wyjazdu powstał już początkiem maja 2006, na spotkaniu z okazji rozpoczęcia sezonu motocyklowego organizowanym przez Krzysia Sypniewskiego w Kazimierzu Biskupim. Przyczynkiem do tego był fakt, że jego kolega motocyklista pracuje obecnie na Korsyce i zakłada plantację winogron u miejscowego gospodarza i producenta wina. Gospodarz ten prowadzi również „agroturystykę” i po sezonie, końcem września, będzie można bardzo tanio skorzystać z jego usług. Zawiązaliśmy tam małą ekipę, która wyraziła chęć do wyjazdu. Za punkt zborny wyznaczyliśmy „Chałupę na Górce”, czyli posesję Małgosi i Wojtka w Międzyrzeczu Górnym k. Bielska Białej


20.09.2006r.


Godzina 12:20 – Krzysiu z Konradem wyruszają z Kazimierza. Za Koninem i tną nową autostradą do Łodzi gdzie czeka Romek. Krótki obiadek w Łodzi i ruszają w trojkę w kierunku Piotrkowa Trybunalskiego. Za Piotrkowem przy wjeździe na Gierkówkę czeka Staszek z Marzenką, krótkie powitanie i śmigają na Katowice. Za Katowicami Romek włącza GPSa i jadą spowrotem. ( Nie nadążamy za postępem czasu, a Międzyrzeczy w Polsce jest wiele!). Patrzą na mapę i tradycyjnie kierują się na Bielsko Białą. Po zmroku dojeżdżają na peryferia B- B. Skonsternowani i zdeprymowani jak czterech jeźdźców Apokalipsy w oparach nadciągającej nocy docierają do zaczarowanej siedziby Wojtka i Małgosi, czyli „Chałupy na Górce”. Bardzo serdecznie przyjęci przez gospodarzy podziwiając walory kuchni Gosi i architektoniczne aspiracje Wojtka. Po kolacji oddajemy się wszyscy w objęcia Morfeusza. (tekst napisany przez Krzysia).


21.09.06r.


07:00 śniadanko, kawka i w drogę!!!. Granica w Cieszynie przywitała nas zimną mgłą. Po drodze oglądamy kilka kolizji i około 10:00 wyjeżdżamy z zamglonych Czech. Słoneczna Austria, inny świat i inne drogi, nie goni już siermiężność socjalizmu. Ciesząc się dobrą nawierzchnią i niechrzczonym paliwem, niesieni na skrzydłach „pegazów ” pomykamy wartko w kierunku Tyrolu. Pogoda wspaniała. Trasa biegnie wzdłuż Dunaju. Po drodze mnóstwo dojrzewających winogron, powyżej stare ruiny zamków i obronnych warowni. Nie zmniejszając prędkość docieramy do Tyrolu, krajobraz jak z bajki. Powoli zachodzące słońce dodaje uroku otaczającym nas górom. Mamy wrażenie, że otwierają się nam wrota do raju. W takim nastroju wjeżdżamy do Innsbrucka. Wcześniej zarezerwowany nocleg znajdujemy bez problemu i tu…rozczarowanie…pokój, w którym mamy nocować przypomina kuszetkę transsyberyjskiego pociągu;))). Dzisiaj przebyliśmy 850km. W Innsbrucku czekał już na nas Andrzej, który dojechał z Poznania. Wieczorem krótkie Polaków rozmowy i odpływamy.


22.09.06 r.

 

Rześki tyrolski poranek, wspólne śniadanko i tniemy na przełęcz Brenero. Zaskakują nas bramki na autostradzie, bulimy po 8 € od motocykla - było jednak warto!!! Przed nami otwierają się "schody do nieba". Alpy po włoskiej stronie rzucają nas na kolana. Chłodnę górskie powietrze, wschodzące słońce i ciągle zmieniające się barwne widoki... Droga gładka jak lustro, motorki idą jak podcięte batem, dwa kolejne tankowania i jesteśmy koło Modeny. Pogoda wymarzona!!! U nas już jesień a tutaj lato w całej krasie,))) Cyprysy, oleandry, gaje oliwne, palmy... Ciągle zaskakuje nas coś nowego. Godzina 15-ta jesteśmy w Parmie. Krótki obiadek przed przełęczom Abetone - zzampone, spaghetti i ravioli. Przepiliśmy mocnym espresso i dalej w drogę. Najedzeni przeszywamy w poprzek Apeniny w kierunku Toscanii. Winkle, winkle i winke... Widoki jeszcze piękniejsze niż w Tyrolu. Tak jesteśmy zapatrzeni w krajobrazy że w ferworze jazdy Konrad traci lewy kufer. Rozpadł się w drobny mak, cale szczęście ze był tam tylko śpiwór. Przejeżdżając przez Pizę widzieliśmy taki spartolony budynek, podobno Polacy próbowali to prostować.. Ale się nie udało;))) Chwila i jesteśmy w Livorno!!! W porcie robimy niezłe zamieszanie szukając promu, kupujemy bilety na następny dzień na 9:00. Jest godzina 22:00 - bardzo ciepły letni wieczór, tutaj właśnie zaczyna się wszystko budzić do życia a my nie mamy gdzie spać. Wykorzystując lingwistyczne umiejętności Gosi i aparycje Romka po godzinie znaleźliśmy nocleg.


23.09.06r.


Noc minęła szybciej niż się zaczęła. Spaliśmy w dwóch grupach, w dwóch rożnych hotelach. O 8:00 spotkaliśmy się w porcie. Nasz prom odpływa o 9:00. Na promie lajcik... Leżaczki, pogoda kryształ, na śniadanko owoce morza w promowej kantynie. 4 godziny i lądujemy w Bastii na Korsyce. Żar leje się z nieba, na termometrze 33 stopnie w plusie. Dookoła daktylowe palmy, kaktusy i mnóstwo innej egzotycznej roślinności. Wszystko kwitnie i dojrzewa cały okrągły rok. Kierując się zielonymi drogowskazami za sugestia Arka, który czeka na nas na miejscu, mkniemy w dół Korsyki, czyli na południe, jej wschodnim wybrzeżem na Porto Vehio. Po drodze kosztujemy korsykańskiej pizzy i piwa w przydrożnej restauracji. Pełna egzotyka - obsługa jest czarna;))) Później zrobiliśmy jeszcze jedna przerwę i wypiliśmy kawę nad samym brzegiem morza Tyreńskiego. O 19-tej dojeżdżamy do Pianatoli gdzie od 3 godzin czekał na nas Arek z Martą i ich mała Julitka. Powitanko, zakupy i jedziemy rozlokować się w zarezerwowanym przez nas gospodarstwie agroturystycznym w pięknej dolinie St. Michael. Dookoła góry, dzika przyroda, hektary winnic i gajów oliwnych. Dom jest przecudny, typowy w swej charakterystyce dla starej korsykańskiej architektury. W środku pełen komfort, olbrzymi kominkowy salon, cztery oddzielne sypialnie, każda z łazienką, dodatkowego uroku dodają stare korsykańskie meble. Szybkie rozpakowanko i siadamy do powitalnej kolacji przy pięknie nakrytym stole - zasługa Gosi i Marzenki. Mocno zakrapiana impreza kończy się późno w nocy. Niektórzy nie mogą trafić do swoich łóżek...


24.09.06 r.


Po burzliwych nocnych wyczynach całej ekipę udaje się poskładać dopiero na godzinę 12-tą! Obfite wspólne śniadanie - atmosfera jest cudna, czujemy się jak jedna wspólna rodzina. Przed wyjazdem w trasę odwiedza nas właściciel całej doliny i życzy udanego pobytu na Korsyce. Zapinamy nasze maszynki i udajemy się zachodnim wybrzeżem przez Sartene w kierunku na Ajjacio. Wszędzie południowe klimaty, cudowne plażę, klimatyczne kafejki i przydrożne knajpy, wszystko to skąpane w gorącym słońcu;))) Pora jest obiadowa, na pół godziny przed rozpoczęciem sjesty zatrzymujemy się w malej restauracji, która znajduje tuz przy plaży. W cieniu daktylowych palm jemy mule (małże) i wszystko to zapijamy tutejszym piwem. Robimy sobie przerwę i buszujemy po włościach Posejdona. Woda jest jak kryształ, widoczność na 50 m. Dno skalisto - piaszczyste, mnóstwo kolorowych ryb, glonów, meduz i jeżowców. Trzeba uważać na jeżowce - jednego zaliczyłem. Odświeżeni jedziemy dalej, w kierunku miasteczka Filitose,. Zachował się tam cały kompleks pierwotnych siedlisk ludzi kultury Cromacnion i epoki brązu. Wracając wcinamy się w wyspę i lądujemy w Sartene, gdzie zaliczamy lokalny festyn i w miejscowym kościele robimy sobie zdjęcia przy krzyżu pokutnym. Przed 20-tą w pierwszych kroplach deszczu wracamy do naszej hacjendy. W nocy przeszła potężna burza, praktycznie do rana Zeus walczył z Posejdonem, nam jednak to nie przeszkadzało, gdyż po wrażeniach całego dnia natychmiast zapadliśmy w objęcia Morfeusza...


25.09.06 r.


Pochmurny ranek nie wróży nic dobrego. Chmury przysiadły na szczytach gór wokół doliny, w której znaleźliśmy schronienie. Śniadanie złożone z korsykańskich przysmaków - suszone mięso, sery, winogrona, które rwiemy prosto z krzaka. Przy stole dyskusja... Co robimy ? W planie mieliśmy zwiedzanie Ajjacio - miasto Napoleona, miejsce, w którym się urodził i miejsce, które tak znienawidzili ze nigdy do niego nie wrócił. Mamy tam jednak ponad 100 km ciągłymi winklami, mokry asfalt nie wróży nic dobrego tej wyprawie. Szybka decyzja! Zmiana planu - jedziemy do Bonifacio, to tylko 20 km. Droga na przemian raz deszcz raz słońce - na osłodę przecudne krajobrazy, klimatyczne zatoczki i zapach makii śródziemnomorskiej (szata roślinna). Wjeżdżamy do Bonifacio, tutaj wita nas kosmiczny krajobraz - wysokie klifowe wybrzeże 1000-ce lat rzeźbione przez wiatr, deszcz i słońce. Wyglądają jak tło filmu „science fiction”. Miasteczko bardzo klimatyczne, domy zawieszone jak orle gniazda nad brzegami morskiego urwiska. Nad wszystkim góruję Cytadela. Pada deszcz - zatrzymujemy się na kawę. Po długich nagabywaniach przez speca od turystycznego marketingu, dajemy się namówić na godzinny przejazd łódką motorową. Główna atrakcja to oglądanie klifów, jaskiń i klimatycznych zatoczek od strony morza. Wrażenie jest powalające. Deszcz i sztormowa fala powoduje ze niektórzy z pasażerów mają niezłego pietra;))) Łódka zachowuje się jak łupina orzecha miotana na falach!!! Gosia ponownie przeżywa wielki stres na wodzie! Przed oczami ma naszą podróż po jeziorze Titicaca w Peru. Po godzinie cali i zdrowi lądujemy na nabrzeżu. Szybkie zakupy i w strugach deszczu wracamy na miejsce naszego noclegu. Wieczorem znowu smakowa rozpusta! Gosia z Marzena królują w kuchni i raczą nas wszystkim co na Korsyce jest najlepsze. Niebiańskie korsykańskie sery popijane tutejszym winem dają nam wrażenie przedsionka raju!


26.09.06 r.


Ranek wita nas drobnym deszczem. Decydujemy się przy śniadaniu, że damy rade dojechać do Ajjacio. Patrząc na nakryty stół wracamy pamięcią do szkolnych lektur - Homera, "Iliady" "Odysei" nie możemy uwierzyć ze tu jesteśmy. Droga do Ajjacio prowokuje nas i wyzwala w nas wole motocyklowej rywalizacji. Nawierzchnia dróg oraz zakręty są tak ukształtowane, ze przytarcie podnóżka lub bocznego kufra nie jest żadna sztuka. Ponad 100 kilometrowy odcinek ku naszemu zaskoczeniu pokonujemy szybciej niż planowaliśmy. Zjeżdżając w dół do miasta widzimy lazurową zatokę nad brzegami, której rozłożyło się napoleońskie Ajjacio!!! Zatrzymujemy się w jachtowym porcie tuż przy redzie. Wyraźnie czuje się że główny sezon turystyczny zbliża, się ku końcowi. Mnóstwo zacumowanych jachtów. W około przepełnione ogródki tutejszych kawiarni. Amerykańscy milionerzy, japońscy turyści, południowy gwar, czarna obsługa i my w tym wszystkim. Na pierwszy ogień muzeum Kardynała Fucha. Przebiegły kardynał z pomocą swojego bratanka, który podbił połowę Europy, zgromadził druga, co do wielkości kolekcje malarstwa we Francji. Coś dla ducha i oka. Wywalamy gały na Tycjana, Kanaletta, Bocaccacia i innych wielkich. Przemierzając główny deptak sycimy oczy wystawnością przenośnych straganów, luksusowych sklepów, wystaw jubilerskich - wszystko to w scenerii palm, kaktusów i innej południowej roślinności, której nie potrafimy zidentyfikować. Nerwowo staramy się odszukać bulwar prowadzący do największego na świecie pomnika Napoleona. Po drodze robimy sobie fotografie pod nieco mniejszym pomnikiem, gdzie Napoleon uwiecznił się na koniu w towarzystwie swoich braci i kuzynów. Duży pomnik ukazuje Napoleona w typowej dla niego pozie. Stoi i patrzy z góry na miasto, które tak znienawidził. Wchodząc po schodach mijamy kolejno nazwy pól bitewnych. Nachodzą nas mieszane uczucia oraz świadomość jak szybko przemija czas... Lekko zadumani wracamy do naszej hacjendy w dolinie St.Michael. Szybko przygotowujemy kolacje, ponieważ wcześniej umówiliśmy się z Arkiem i Marta. Ucztując jak greccy bogowie snujemy plany na kolejne dni.


27.09.06r.


Pięknie wschodzące słońce, po dwóch dniach deszczu, pobudziło nas i śniadanie zjedliśmy wcześniej niż zwykle. Kulinarne wrażenie obfitości korsykańskiej kuchni zakłóciła nam informacja, że Konrad chce wracać do Polski. Już wczoraj kupił w Bonifacio bilet i nikogo o tym nie poinformował. Razem z Andrzejem jadą w czwartek do Niceii i wracają przez Francje do Polski. Lekki szok i zmiana planów. Wsiadamy na motorki i jedziemy nad morze. W okolicy Pianotolli odwiedzamy cudowną plażę o nazwie „Rocher du Lion” nad małą lazurową zatoczką Roccapiana. Po obu jej stronach królują monstrualne masywy skalne, jeden przypomina głowę lwa. Woda jest ciepła, słona i czysta. Cudowne dno, ryby i nieznana nam roślinność morska – wszystko to mamy na wyciągnięcie ręki. Lekko odstresowani od porannej wiadomości jedziemy do Bonifacio. Wjeżdżamy na najwyższy punkt cytadeli i tam parkujemy nasze motorki. Miasto skąpane w słońcu, odkrywa przed nami zupełnie inne wrażenia niż te, które udało nam się przeżyć 2 dni wcześniej. Do wieczora błądzimy wąskimi uliczkami. Odwiedzamy małe klimatyczne sklepiki z pamiątkami. Wdychamy orientalne zapachy, które roznoszą się z licznych kafeterii i restauracji. Wieczorem podczas kolacji podejmujemy decyzje, że wobec zaistniałe sytuacji zmieniamy plany i jutro opuszczamy naszą hacjendę, w której prze ostatnie 5 dni przeżyliśmy tyle wspaniałych chwil i wrażeń. Po tym pobycie już wiemy że mając bazę na samym południu wyspy nie jesteśmy w stanie zwiedzić jej całej. Cała zachodnia i środkowa Korsyka to wysokie góry, stromo schodzące do morza. Jazda, to ciągłe pokonywanie ciasnych zakrętów, a poza głównymi drogami, pozostałe są wąskie i kiepskie, tak, że osiągnięcie przeciętnej powyżej 30km/h graniczy z cudem. Wyspa ma w linii prostej 180km długości więc rachunek jest prosty, nie damy rady każdego dnia powrócić do bazy. Postanawiamy, że, choć nasza baza to raj na ziemi, trzeba będzie ją opuścić i udać się w objazdową wycieczkę.


28.09.06r.


Ranek budzi nas nerwową atmosferą Andrzej z Konradem pośpiesznie jedzą śniadanie i wyruszają do Ajaccio, skąd maja prom do Niceii. My z mieszanymi uczuciami żegnamy się z naszymi przyjaciółmi Arkiem, Kukim, Martą i ruszamy w drogę. Pogoda piękna, na niebie ani jednej chmurki. Na punkt docelowy wybieramy Corte. Jeszcze przed Sartene wybieramy boczną drogę nr.69 i przez środek wyspy przez góry podążamy do tego miasta. Krajobraz i droga zmienia się jak w kalejdoskopie. Ostro wijące się serpentyny oraz zaleganie się w uszach uświadamiają nam, że w szybki tempie oddalamy się od poziomu morza. Przyroda zmienia się, jest bardziej dzika. W krajobrazie zaczynają królować ulubione drzewa Hansa Klosa – kasztanowce (kasztany z placu Pigalle). Coraz częściej tuż pod koła wpadają nam beztrosko pasące się krowy świnie kozy dzikie konie i muły. Jest to dodatkowy problem, ponieważ droga staje się coraz bardziej kręta i niebezpieczna. Na odcinku niecałych 100 km dwukrotnie wjechaliśmy na wysokość 1400 metrów. Na 18:00 jesteśmy w Corte. Tankowanie i szukamy miejsca na nocleg. W ostatniej chwili wynajmujemy 2 pokoje w hotelu pocztowym. Rozkulbaczamy motocykle, szybki prysznic,wspólna kolacja z własnych zapasów i idziemy zwiedzać miasto. Jest już wczesny wieczór. Wąskie uliczki w latarnianym świetle, kamienne schody i mury cytadeli- wszystko jak ze snu. Prawda to?- Czy sen? Wieczór kończymy w winiarni, gdzie do końca zacierają nam się granice snu i rzeczywistości.


29.09.06r.


Budzimy się z lekkim bólem głowy. Nerwowa szamotanina przy bagażach. Wspólne śniadanko z zapasów. Troczymy osiołki i o 11:00 jesteśmy już w trasie. Drogą numer 18, a później 84 kierujemy się na najwyższy punkt Korsyki, który można zdobyć na 2 kółkach. Przełęcz Vergio leży na wysokości 1467m. Cały czas jesteśmy pod wrażeniem Korsyka bez przerwy zaskakuje nas czymś nowym. Krajobrazy zmieniają się w niesamowitym tempie i powalają nas swym bogactwem. Z Corte przez Porto do Calvi robimy około 180km. Mamy jednak wrażenie, że na tym odcinku udało nam się przejechać kilka kontynentów. Wydawało nam się, że byliśmy w Kolorado, w Tyrolu, na francuskiej Riwierze, w parku Yellowstone – każdy przejechany kilometr zaskakiwał nas coraz bardziej. Zadawaliśmy sobie pytanie. Gdzie jest ta górna granica? – po przekroczeniu, której następne kilometry przestaną nas zaskakiwać – tej granicy nie udało nam się pokonać. Powaleni ogromem i różnorodnością przeżyć dojeżdżamy do Calvi. Bez problemów znajdujemy tani schludny hotel z basenem, w linii prostej 30 m od plaży. Szybki prysznic i wychodzimy na miasto. Obiecaliśmy sobie dopełnić wrażenia obfitą kolacją. W planie Frutti di mare. Polecona restauracja pęka w szwach. W przyległych ogródkach wszystko zarezerwowane. Wolne miejsca tylko wewnątrz. Decydujemy się i jest super. Po smakowej rozpuście udajemy się na wieczorny spacer po jachtowym porcie. Mamy szczęście, bo udaje nam się obejrzeć niesamowite widowisko. Piękny port, noc, księżyc odbija się w wodzie. Nagle niebo spada nam na głowę fontanną fajerwerków. Przez 45 minut patrzymy na gigantyczny spektakl pokazu sztucznych ogni. Na koniec z zacumowanego w pobliżu jachtu słyszymy gromkie brawa i melodię Happy Birthday. Tak bawią się milionerzy - nachodzą nas różne refleksje. Spacerujemy wąskim uliczkami Cytadeli. Przy koszarach Legi Cudzoziemskiej skręcamy w prawo i kamiennymi schodkami dochodzimy do miejsca gdzie stał dom w którym urodził się Krzysztof Kolumb. Kolacja, wino spacer, zapach portu wrażenia i refleksje szybko przenoszą nas w objęcia Morfeusza – rano niektórzy mają wrażenie, że był to tylko sen.


30.09.06r.


Poranna kąpiel w basenie zmywa do końca resztki wczorajszych wrażeń. Przy śniadaniu postanawiamy kupić powrotne bilety na prom tu w Calvi, w przedstawicielstwie Corsica Ferriers. Skaczemy na osiołki i po bilety. W kasie szok, okazuję się, że za powrót na kontynent życzą sobie 110% więcej jak w firmie Moby którą tu przypłynęliśmy (Moby - 65 € - dwie osoby i motocykl, od 1.10. nie kursują promy tej firmy). Postanawiamy zdać się na port w Bastii i jedziemy dalej. Kierunek Cap Corsika. Pogoda piękna, żar leje się z nieba. Flora jest trochę uboższa. Ciągle jednak widzimy kasztanowce, drzewa figowe i orbużą. W wyższych partiach wąsko listne krzewy i wrzośce. W dolinach palmy daktylowe, opuncje i agawy. W St. Florent wjeżdżamy na drogę, która ostro wrzyna się w strome wybrzeże. To nie droga tylko sztucznie ukształtowane półki skalne, które wiją się serpentynami jak okiem sięgnąć. Wrażenie robi bogactwo skał, które zmieniają nieustanie swój kolor. 15:00 jesteśmy na najdalej wysuniętym na północ parkingu do którego dojeżdżają autokary. Kilka pamiątkowych fotek i ku zazdrości austriackich emerytów i jedziemy dalej na północ. W pół godziny docieramy do małej przystani, w Barcaggio gdzie na wyciągnięcie ręki mamy latarnie morską na Cap Corse. Droga do Basti jest typowa dla wschodniego wybrzeża. Można odwinąć i miękko szlifować podnóżki. Wraz z pierwszym zmrokiem szukamy miejsca na nocleg i tu niespodzianka – Romek gubi klucze od swojej BMK-i. Nerwowo rozkulbaczamy bagaże i idziemy szukać zguby. Zmęczeni i głodni nie znalazłszy zguby udajemy się do miejscowej klimatycznej knajpki i zaspakajamy nasze potrzeby kulinarne i duchowe. W drodze powrotnej ku naszej radości odnajdujemy zgubę i postanawiamy to jeszcze uczcić w hotelu. Dalej już mało pamiętam?!.


01.10.06r.


Śpimy dość długo. Prom mamy o 13:00. Szybkie pożegnanie z Korsyką i już leżymy na górnym pokładzie. Pogoda dopisuje, co źle komponuje się z naszym pragnieniem. Ku zgorszeniu całej czeredy czeskich i austriackich emerytów, leczymy naszą chorobę eliksirem vino la carton. Krótka drzemka na leżaczku i jesteśmy w Livorno. Beztrosko wyjeżdżamy z portu i jedziemy w kierunku na Pizę. Po drodze przejeżdżając koło koszar podziwiamy piękną opaleniznę i nie tylko, dziewczyn, które tam stoją. Piza wita nas ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Szybko lokujemy się w hotelu i wychodzimy na miasto. Jest niedzielny ciepły wieczór. Kolacja w restauracji, tym razem nie do końca usatysfakcjonowani obsługą, idziemy szukać krzywej wieży. Miasto jest malownicze i śliczne. Egzotyki dodaje nocne życie, uliczny gwar, śpiewy i dźwięki gitar. Wieża i katedra w nocnym świetle wydają się jakby mniejsze. Nachodzą nas refleksje i melancholia, uświadamiamy sobie, że nasza podróż zbliża się ku końcowi. Do hotelu wracamy trochę po północy.


02.10.06r.


Przy śniadaniu mała zadyma w jadalni. Typowe- to Italia. Widać w Pizie kelnerzy mają swoje humory. Na motorki i przez Toskanię w kierunku Florencji. Przelatujemy koło Bolonii. Dzień jak by stracony- to poniedziałek, to co ciekawe jest pozamykane ( pamiętacie ten film?,, Nie lubię poniedziałku”- to właśnie to). Suma, summarum przelatujemy koło 400km i lądujemy w Udine. Na dzień dobry doznajemy lekkiego szoku- ceny noclegów jak w pierwszej klasie na Tytaniku. Romek włącza GPSa i azymut na hotel dworcowy - tam ceny trochę lepsze, czytaj niższe. Kolacja z dobrym winem i dyskusja nad kolorem podszewki naszego portfela. Dochodzimy do wniosku, że stać nas jeszcze na dwu dniowy skok na Słowację do ciepłych źródeł.


03.10.06r.


Wstajemy dość wcześnie. Jesteśmy mile zaskoczeni serdecznością obsługi przy śniadaniu. Posileni dziarsko wsiadamy na motorti i pomykamy w kierunku granicy. W Austrii wszyscy odczuwają jakąś dziwną radość i dla tego robimy krótką przerwę na kawę, która na pewno nie smakuje tak jak na Korsyce. Chyżo zbliżamy się do Wiednia. Kolejne tankowanie i jesteśmy na madziarskiej ziemi. Węgry to tylko chwilowy epizod i już jesteśmy po Słowackiej stronie. Jeszcze przed zmrokiem docieramy do Welkiego Mederu. Wymieniamy kasę i kierujemy się do naszego znajomego, który obiecał nam noclegi. Do dyspozycji dostajemy cały domek z ogródkiem, parkingiem, tarasem i grilo-kominkiem. Każda sypialnia ma łazienkę, jest super. Na powitanie właściciel częstuje nas destylatem z brzoskwiń- ambrozja!!!. Wszystko za śmieszną cenę. Kolacja w pobliskiej knajpie, do naszego zamówienia musiano dostawić dodatkowy stół - tyle tego było. Poezja.


04.10.06r.


Budzimy się wcześnie. Wspólne klimatyczne śniadanko na tarasie i idziemy do kąpieliska. Kupujemy bilet na cały dzień i skok do basenu. Woda jak w ruskim samowarze, siedzimy i gotujemy przydatki. Sezon chyli się ku końcowi, w wodzie tylko emerytowane syreny i słonie morskie. Na pocieszenie dobre piwo i chlup do basenu. Tak do 17:00, pózniej wracamy do naszego lokum. Szybka zmiana dekoracji i idziemy na kolację do knajpy z dziczyzną. Jeleń, chaluszki, świnia w sosie czosnkowym do tego białe wino i piwo. Na koniec destylat gruszkowy- genialny.


05.10.06r.


Rano wstajemy bez pośpiechu. Do Polski mamy tylko 300km. Obfite śniadanko z parówkami i winogronami, płacimy naszym gospodarzom i w drogę. Słowacją i Czechy przelatujemy z jednym tankowaniem. W Bielsku Białej wita naszą całą grupę Grześ z Danusią wspaniałą golonką. Wymieniamy pierwsze wrażenia. Oglądamy kolekcję starych motocykli- z pietyzmem gromadzonych przez Grzesia. O18:00 jesteśmy w Międzyrzeczu, w „Chałupie na Górce”, czyli na posesji Wojtka i Małgosi. Wróciliśmy do miejsca wyjazdu. Wieczorem biesiada przy ognisku (podziękowania dla Krzysia za duszonki - były pyszne). Pierwszy pokaz zdjęć z wyprawy i pierwsza wymiana wrażeń.


Dlaczego warto pojechać na Korsykę


Bo jest to piękna wyspa z tak zróżnicowanymi krajobrazami, że kumulują się tu wszystkie atuty, które mogą się znaleźć w śródziemnomorskich rejonach. Zdumiewające formy skalne i ich oszałamiające kolory, zatoczki z krystalicznie czystą wodą oraz cudowne piaszczyste plaże. Jest tu całe mnóstwo zabytków, kameralnych wiosek, miasteczek i porcików. Czeka na nas tysiące zakrętów we wspaniałych górach porośniętych cudownymi zielonymi lasami i krzewami. Ludzie mieszkający tu to przede wszystkim pasterze o pogodnym usposobieniu, a ich życie płynie w spokojnym tempie. Jedzenie w pełnej gamie roślinnej i mięsnej, od winogron, poprzez oliwki, jagnięcinę, wspaniałą wieprzowinę, do całej gamy owoców morza. Każdemu posiłkowi musi towarzyszyć wino, a najlepsze to z okolic Sartene. Relatywnie nie jest aż tak daleko od kraju, a sezon motocyklowy może tu trwać od wczesnej wiosny do późnej jesieni! Każdy znajdzie tu coś co go zachwyci i zadowoli!


Zagrożenia


Widzę tylko dwa: drugorzędne drogi, wąskie i bardzo kręte, wykute w stromych zboczach górskich o kiepskiej nawierzchni, dziurawe, naniesione piaskiem i żwirem, oraz wszelkiej rasy zwierzęta beztrosko pasących się i biegających po, i wokół jezdni!


Dlaczego nie warto pojechać na Korsykę


Nie warto jechać w takich przypadkach: pierwszy, gdy ktoś lubi tylko długie proste, drugi, gdy cierpi na lęk wysokości i będzie miał wielkiego „pietra” pokonując ciasne zakręty po wyciętych w górskich zboczach wąskich dróżkach, tuż nad krawędzią przepaści, trzeci, gdy nie zadowala go uzyskanie przeciętnej przejazdu poniżej 30km/h!


Korsyka to pigułka tego co w basenie morza śródziemnego najwspanialsze!


W tekście opisu przebiegu wyprawy po Korsyce wykorzystano opisy i relacje które zapisywane były przez Krzysia i Konrada


06.10.06r.


Następny dzień wyprawy, to dzień połączony z imprezą motocyklową kończącą tegoroczny sezon motocyklowy „Wisła 2006” organizowany przez nas, czyli Wojtka i Małgosię

Rano późne śniadanko po wczorajszej imprezce, pakowanko i do Wisły. Pogoda świetna – prawdziwa polska złota jesień! Temperatury jakby jeszcze letnie. O 16.00 jesteśmy całą korsykańską grupą na miejscu. A oto program spotkania:



Zakończenie Sezonu Podróżników Motocyklowych „WISŁA 2006”


Program spotkania:


Piątek 06.10.06 Przyjazd uczestników, zakwaterowanie, biesiadka w „Drewutni”, grochówka.(piwko i proste regionalne potrawy do zakupu w bufecie)



Sobota 07.10.06 8.00-10.00 śniadanie w miejscu zakwaterowania (bufet szwedzki)

10.00 - wyjazd na trasę wycieczki:

Wisła Czarne „Zameczek” - rezydencja Prezydenta Mościckiego -(brak możliwości zwiedzania wnętrz) .

Kubalonka – kościółek drewniany

Istebna – Izba Pamięci Jerzego Kukuczki, kościół z bogatyą i ciekawą polichromią wykonaną przez miejscowych artystów, chata Jana Kawuloka

Koniaków – koronkowe stringi, nie tylko damskie! (pospolite koronki też do pooglądania) ,wyśmienite owcze „Oscypki”

Ochodzita – Koci Zamek widok na rozległą panoramę Beskidów

Równica – panorama Beskidów z widokiem na Tatry (tylko przy dobrej pogodzie)

Jaworze – zwiedzanie kolekcji pojazdów zabytkowych

Salmopol – przejazd przez przełęcz

Wisła Malinka – budowa nowej skoczni narciarskiej

16.30 – powrót do bazy

17.00 – biesiada regionalna w „Drewutni”, pieczone prosiaczki, kapela góralska - „kawały i wice”w wydaniu miejscowych gawędziarzy

( piwko i okowitka do zakupu w bufecie )


Niedziela 08.10.06 8.00-11.00 śniadanie w miejscu zakwaterowania (bufet szwedzki)

12.00 – pożegnanie, rozjazd uczestników spotkania


Dojazd do bazy spotkania:


Jadąc od Skoczowa przez Ustroń drogą nr 941 przejechać przez centrum Wisły w kierunku na Koniaków, Zwardoń – ok.1km za centrum skrzyżowanie przy stacji benzynowej z drogą nr 942 w kierunku na Szczyrk – tu skręcamy w tę drogę w lewo i jedziemy ok 3 km aż do świateł przy zwężeniu na mostku – zaraz za mostkiem w prawo i po 500m po prawej ośrodek PTTK Dom Turysty „Nad Zaporą” ul. Czarne 3.


Jadąc od Bielska Białej kierować się na Szczyrk, następnie przez przełęcz salmopolską na Wisłę, po minięciu w Wiśle Malince budowy nowej skoczni po ok.1km będą pierwsze światła przy skrzyżowaniu i zwężeniu na wąskim mostku, tu w lewo i po 500m po prawej wyżej wymieniony ośrodek.



Zakończenie Sezonu Podróżników Motocyklowych „WISŁA 2006”- opis imprezy!


W pięknej scenerii Beskidów i w cudownej jesiennej pogodzie w dniach 6-8.10. odbyła się już kolejna, piąta edycja imprezy organizowanej w celu wymiany wrażeń i spostrzeżeń z odbytych w tym sezonie podróży motocyklowych przez uczestników zlotu. Spotkanie miało miejsce na terenie małego skansenu w góralskiej izbie zwanej „Drewutnia” www.drewutnia.eu , a uczestnicy byli zakwaterowani częściowo na jego terenie, częściowo na terenie pobliskiego „Domu Turysty PTTK”. Grupa motocyklowych podróżników liczyła ponad 60 osób przybyłych dosłownie z całej Polski, a najdalszą drogę na spotkanie pokonał ks. Witalij z Charkowa. Spontaniczne spotkanie w klimacie góralskiej chaty rozpoczęte w piątkowy wieczór, przy grochówce i piwku, nie miałoby chyba końca, tyle było wymiany zdań i pokazów zdjęć z odbytych motocyklowych wypraw. Zwyciężył jednak rozsądek bo następnego dnia dzień był przeznaczony na wycieczkę po terenie przepięknych, kolorowych o tej porze roku Beskidów.



07.10.06r


To już 18 dzień wyprawy połączony z pobytem na zlocie.

Z bazy zlotu w Wiśle Czarnej droga prowadziła obok zapory na Czarnej Wisełce, Pałacu Prezydenckiego wybudowanego w latach międzywojennych, na przełęcz Kubalonka. Następnie Istebna gdzie uczestnicy mieli okazję odwiedzić izbę pamięci wielkiego himalaisty Jerzego Kukuczki,prowadzoną przez jego małżonkę, oraz zapoznać się z pięknym folklorem góralskim w Chacie Jana Kawuloka. W Koniakowie oczywiście koniakowski koronki, i nie tylko, bo damskie i męskie stringi chyba miały większe powodzenie. Później wspaniały widok na panoramę gór z „Kociego Zamku” i przejazd do Jaworza koło Bielska Białej, gdzie podziwialiśmy przepiękną prywatną kolekcję zabytkowych motocykli naszego uczestnika zlotu Grzesia Czarnieckiego z kultowymi Sokołami 600 i 1000 na czele. Powrót do bazy przez Szczyrk i przełęcz na Salmopolu. W „Drewutni” czekały już na nas smakowicie upieczone prosiaki i góralska kapela. Biesiada przy wspaniałej muzyce, przyśpiewkach i regionalnych kawałach trwała do północy.


08.10.06r


Ostatni, 19-sty dzien wyprawy połączonej ze spotkaniem motocyklowym w Wiśle Czarnym

Czas jednak szybko płynie i nastał dzień pożegnania i rozjazdu. Zakwitły pomysły podróży które planujemy odbyć w następnym sezonie, powstały pierwsze plany nowych motocyklowych wypraw. Organizatorzy spotkania, Wojtek Ilkiewicz i Małgosia Rzadkosz którzy w kwietniu powrócili z podróży „Dookoła Świata” www.wimdookolaswiata.pl , a dosłownie w przeddzień rozpoczęcia zlotu powrócili z wyprawy na Korsykę pożegnali uczestników w niedzielny poranek, życząc wszystkim „szerokiej drogi” i szalonych pomysłów podróżniczych na przyszły sezon! Obiecujemy również na łamach Ś.M. podzielić się wkrótce wrażeniami z pobytu na tej fascynującej wyspie.


Do zobaczenia na motocyklowych podróżniczych trasach!!!